|
O kupcównie Małgosi ze Stargardu i szadzkim kasztelanie
Za panowania księcia Warcisława I w Szadzku koło Stargardu wzniesiono potężny zamek kasztelański. Osiadł tam możny ród Huków, znany na całym Pomorzu i cieszący się łaskami panujących książąt.
W tym samym okresie zmieniało się oblicze społeczne i narodowe Stargardu. Z zachodu napływało tu coraz więcej obcych osadników, szczególnie niemieckich, a Słowian wypierano poza mury miasta do podgrodzia. Niechętnym okiem patrzyli kasztelanowie na panoszenie się przybłędów, ale przywileje książęce, uzyskiwane przez mieszczan w zamian za liczne pożyczki, uniezależniały miasto od ich władzy. Zdarzało się też, iż zbrojne oddziały pachołków miejskich atakowały przejeżdżające w pobliżu Stargardu straże kasztelańskie, a te z kolei brały odwet na karawanach kupieckich.
W takich czasach pewien bogaty kupiec stargardzki wybierał się w podróż do Maszewa. Kazał wygodnie przysposobić karocę, która stała nie używana od szeregu lat, wynajął kilkunastu zbrojnych pachołków i ruszył w drogę. Radość rozpierała jego serce na myśl, nazajutrz będzie powracał tą samą drogą ze swoją umiłowaną jedynaczką. Zaraz po śmierci żony odwiózł pięcioletnią Małgosię do siostry mieszkającej w Maszewie. W kilka lat później zaczął upominać się o swoją córkę. Za każdym razem siostra odmawiała mu, mówiąc, że dziewczynka jest jeszcze za mała i potrzebuje opieki kobiecej. Wreszcie po wielu prośbach kupca przyrzekła mu, że odda córkę, gdy skończy ona siedemnaście lat.
Panna wylała wiele łez przy pożegnaniu z ciotką, ale w czasie drogi policzki jej obeschły i zaróżowiły się. Uważnie i z ciekawości obserwowała okolicę, którą mijali.
Kupcówna ze StargarduNagle krzyki rozległy się dookoła, a konie kopytami zaryły się w ziemię tak niespodziewanie, że niemal nie przewróciły karocy. W oknie pojazdu pojawiła się twarz młodego mężczyzny.
Kupiec pobladł ze strachu i skierował zalęknione spojrzenie na córkę, lecz ku zdziwieniu nie spostrzegł na jej twarzy nawet najmniejszego lęku. Drżącymi od strachu wargami zwrócił się do nieznajomego :
- Panie, miej wzgląd na córkę moją, którą z Maszewa do Stargardu wiozę. Pozwól jechać dalej. Wszak sam widzisz, że biedaczka ze strachu ledwie żyje.
- Jak widać, to waćpan bardziej od panny strwożony, ale wiedz, że to dla córki waszej puszczam was wolno, bo zaiste dziewczę przedziwnej jest urody. Jedź tedy i niech was Bóg prowadzi. Zapewniam, że żadna przygoda nie spotka was do końca podróży.
W kilka chwil później za pędzącą karocą unosiły się tylko tumany kurzu. Gdy pojazd zbliżył się do bram Stargardu, Małgorzata pochyliła się do ojca i cichutko zapytała:
— Tatku, któż to był ten urodziwy młodzian, który zatrzymał nas na drodze? Bardzo mi się podobał — wyszeptała i opuściła oczy, wstydząc się swojego wyznania przed ojcem.
— Nie myśl o nim, drogie dziecko. To ladaco, nicpoń i rozbójnik Dowodzi drużyną, napada w drodze na naszych kupców i ściąga z nich wysokie okupy. Często dochodzi też do ostrych walk. W pewnej takiej potyczce, kiedy to nasi wyszli obronną ręką, zabrali od jednego z Huków drogocenny sztylet, który jako symbol zwycięstwa wini w ratuszu w Stargardzie.
Minęło wiele dni od chwili, kiedy Małgorzata przybyła do Stargardu. Szybko przyzwyczaiła się do nowego otoczeniu. Ojciec starał się odgadywać wszystkie jej myśli i pragnienia. Jednego nie był tylko w stanie uczynić: wprowadzić w progi swego domu młodego Huka, o którym marzyła jego jedynaczka. Od wielu bowiem lat nikt z rodu Huków nie pokazywał się w mieście, gdyż byli w złych stosunkach z rajcami miejskimi.
Młody Huk również nie mógł zapomnieć urodziwej panny. Chodził zamyślony po zamku szadzkim i nigdzie nie mógł sobie znaleźć miejsca. Wreszcie postanowił zwrócić się do stryja, aby mu pozwolił ruszyć do Stargardu.
— I po co chcesz tam jechać? — zapytał kasztelan.
— Muszę odnaleźć i zobaczyć choć raz jeszcze cudną dziewczynę, którą tylko przelotem w karocy widziałem, gdy ze swoim ojcem do Stargardu wracała.
— Jeżeli tak bardzo chcesz, to jedź, tylko pamiętaj, są tam podstępni i niedobrzy ludzie.
— Nie martw się o mnie, stryju, wrócę zdrów i cały!
— Życzę ci tego z całego serca — odparł kasztelan.
Na dziedzińcu stał już osiodłany wierzchowiec. Młodzian dosiadł go i ruszył w kierunku Stargardu.
Z bijącym sercem podjechał pod dom kupca. Przez chwilę niepewnie rozglądał się dookoła. Nagle zobaczył w jednym z okien dziewczynę, do której przybywał. Wydawała mu się teraz stokroć piękniejsza.
- Witam cię, piękna panno, i wybacz mi, że ośmieliłem się przyjechać i zakłócić twój spokój.
— Pozdrawiam cię, rycerzu! Czułam, że przyjedziesz, choć nie wiedziałam kiedy, tedy i czekałam co dnia.
— Czekałaś? Jakżem ja szczęśliwy! Ale powiedz, skąd wiedzieć mogłaś, że przybędę?
— Wtedy na drodze, gdy ciebie ujrzałam, twoje oczy mi przyrzekły, dlatego czekałam. Bądź łaskaw wstąpić w nasze progi.
-Ale czy wiesz o mnie wszystko? Kim jestem i z jakiego rodu?
— Tak, wiem!
- I pomimo to czekałaś na mnie, a teraz zapraszasz w progi swe-go domu?
— Tak!
Młodzieniec dłużej nie czekał, szybko zeskoczył z konia, przywiązał go do drzewa i skierował się do domu kupca, gdzie już na progu czekała na niego Małgorzata.
Przyjazdy młodego Huka do Stargardu stały wie coraz częstsze, coraz dłużej trwał jego pobyt u dziewczyny i coraz ciężej było mu od niej odjeżdżać.
Kupiec był szczęśliwy, widząc jak jego córka promienieje radością ( Nie wspominał jej jednak, jakie ma przykrości od burmistrza i rady miejskiej za to, że przyjmuje u siebie przedstawiciela rodu Huków. Niejednokrotnie wygrażali, że któregoś dnia zrobią na niego zasadzkę. Biedny kupiec prawie ze łzami w oczach błagał o litość. Bojąc się zemsty kasztelana i rozpaczy córki, tłumaczył jak mógł, że właśnie teraz mogłaby zapanować zgoda między miastem i kasztelanią.
Pewnego dnia burmistrz wezwał do siebie ojca Małgorzaty.
— Słuchaj, przyjacielu! Długo radziliśmy nad młodym Hukiem, który stale przyjeżdża do twojej córki. Jeżeli ma poważne zamiary względem niej, a stryj jego zgodzi się na to małżeństwo, to niech sam osobiście przyjedzie i prosi ciebie o rękę córki dla swego synowca. Jeżeli się nie zgodzi, my nie chcemy więcej w bramach naszego miasta widzieć tego nicponia.
Kupiec wrócił do domu i wezwał do siebie Małgorzatę. Powiedział, że burmistrz, rada miejska i on oczywiście również życzą sobie, aby stryj młodego Huka przyjechał prosić o jej rękę.
Małgorzata zarzuciła ręce na szyję ojca:
— Tatku, my z Bogusławem już mówiliśmy o tym. Chciałam tylko ciebie przysposobić jakoś do tej rozmowy. A ty sam tego również chcesz. Jakam ja szczęśliwa!
Zaczęła obsypywać pocałunkami twarz ojca.
Stary kupiec znów poszedł do burmistrza, aby pochwalić się, jak to szybko i sprawnie załatwił, i że tylko patrzeć, a znakomity rycerz przybędzie do jego domu, aby prosić o rękę córki.
Nie zwrócił uwagi na uśmiech i ton pełen ironii w głosie burmistrza.
— To dobrze, to bardzo dobrze. Niedługo weselisko urządzimy.
Zaledwie za kupcem zdążyły się zamknąć drzwi, a już drugimi wchodzili najbardziej zaufani ludzie burmistrza.
— Słyszeliście moją rozmowę? A więc nie zwlekać! Obstawić dobrze wszystkie bramy miasta. Gdy tylko pokaże się bratanek kasztelana ze swoim stryjem, wpuście ich, a potem pojmajcie.
Młody Huk docierał do bram Stargardu smutny i zamyślony. Pomimo namów i próśb stryj nie zgodził się na jego małżeństwo z Małgorzatą. ,
W chwili, kiedy przekroczył bramę miasta, został nagle napadnięty i siłą ujęty przez pachołków miejskich.
Sąd stargardzki skazał go w trybie doraźnym na karę śmierci.
Zrozpaczona dziewczyna, gdy dowiedziała się o tym, szybko napinała list do kasztelana, aby czym prędzej przybywał do miasta z odsieczą, bo jego bratanek znajduje się w wielkim niebezpieczeństwie. Po wysłaniu listu przez zaufanego sługę, sama udała się do burmistrza, aby odwlec godzinę egzekucji na ukochanym.
Wpadła do wielkiej komnaty, gdzie spodziewała się zastać rajców miasta. Niestety, spóźniła się. Usłyszała hałas i krzyki na rynku. Podbiegła do okna i twarz zakryła: właśnie spadała głowa młodego Huka pod katowskim mieczem.
Podbiegła szybko do ściany, gdzie wisiał wspaniały sztylet, odebrany kiedyś Hukom. Obiema rękami zerwała go i nie namyślając się wbiła sobie w serce.
Kasztelan udał się ze skargą do księcia, który wpadł w gniew na zuchwałość i niecny postępek rajców stargardzkich.
Zaczęto zbierać wasali, aby zbrojną ręką uderzyć na Stargard i ukarać mieszczan za bezprawie. Wystraszony burmistrz wysłał wówczas posłów do księcia i zagroził, że zwróci się o pomoc do Brandenburczyków i podda im miasto.
Wieść o tym powstrzymała wyprawę. Książę, nie mając sił do prowadzenia wojny z margrabią brandenburskim i nie chcąc utracić bogatego miasta, zmuszony był zaniechać wymierzenia kary za samowolę kupców. Rozzuchwaliło to ich jeszcze bardziej. Uzbrojone bandy najemników miejskich, wykorzystując nieobecność Huka, wtargnęły do Szadzka, zburzyły zamek kasztelana, kładąc kres potędze rodu Huków, którzy od tej pory zamieszkiwali na dworze książęcym w Szczecinie.
Źródło: Janina Buczyńska „W Krainie Gryfitów. Podania, legendy i baśnie Pomorza Zachodniego” 1986
http://legendy.fstargard.pl/
Diabeł buduje półwysep Długie Gardło i małą wyspę na Jeziorze Szadzko
W północnej części jeziora Szadzko mającego kształt gruszki, znajduje się mały półwysep, który z powodu swego wydłużonego kształtu nosi nazwę Długiego Gardła. Przed nim rozpościera się mała wyspa, która ongiś prawdopodobnie sięgała wioski, a sama, oraz przestrzeń między nią a półwyspem była porośnięta tatarakiem, sitowiem i trzciną. Czyż ta wyspa w czasach palowego budownictwa nawodnego nie służyła ludziom za schronienie? Prawdopodobnie długo była przydatna do tego celu.
Półwysep Długie Gardło rozciąga się z północnego wschodu na południowy zachód, niemal do zamku Szadzko. Specyficzny kształt był bodaj najlepszą przyczyną powstania następującego podania.
Przed wieluset laty naprzeciw zamku Szadzko, po wschodniej stronie jeziora rósł las zwany wendyjskim. Dziś przy drodze rośnie jeszcze kilka dębów. W pobliżu Żołędnej Góry znajdowało się mieszkanie leśniczego. Na południe od zamku mieszkał zamkowy ogrodnik, którego córka była narzeczoną leśnika z wendyjskiego lasu.
Gdy leśniczy chciał odwiedzić swą narzeczoną, musiał iść dokoła jeziora. Kiedyś szedł do niej podczas bardzo złej pogody. Zaklął i zawołał: „Dom mojej narzeczonej leży tak blisko. Diabeł powinien zbudować mi most przez jezioro, a ja za to oddałbym mu swoją duszę!” I nagle pojawił się diabeł wyjaśniając, że jest gotów zbudować most. Ale leśniczy chciał oddać diabłu swą duszę, wówczas gdy most będzie gotowy przed pierwszym pianiem koguta. Diabeł zgodził się na to i odszedł. Lecz leśniczy śpieszył się do swej narzeczonej. Noc była księżycowa. Gdy był już przy Szadzkiej Górze, po drugiej stronie jeziora zobaczył wielki obłok pyłu. Diabeł ze wzgórza nad jeziorem brał olbrzymie masy ziemi i wrzucał je do jeziora, tak że huczało, a fale były bardzo wzburzone. Leśniczy pospieszył na Szadzką Górę i zobaczył, że półwysep wolno przesuwa się w głąb jeziora. Strach go obleciał, szybko pobiegł do swej narzeczonej i wszystko jej opowiedział. Już świtało. Półwysep był już zbudowany do połowy jeziora. Jednak narzeczona znalazła na to sposób. Zaczęła piać pięknym głosem i klaskać w ręce. Podobnie kogut ogrodnika zamkowego na Szadzkiej Górze i koguty w pobliskich zagrodach. Leśniczy był uratowany. Gdy diabeł usłyszał pianie kogutów, rzucił w złości garść pełną ziemi, którą właśnie niósł przez powietrze, w środek jeziora Szadzko. W ten sposób powstała mała wyspa tuż przy półwyspie Długie Gardło.
Źródło: Wojciech Łysiak „Diabelskie sprawki”
info:legendy.fstargard.pl/
Młynarze z Dobrzan nie zostaną przez diabła wzięci do piekła
W dawnych czasach doniesiono diabłu, że w Dobrzanach młynarze, piekarze i kupcy byli oszustami. Postanowił wówczas, że jednego młynarza z tego miasta zabierze do piekła. Przy Żołędnej Górze nad jeziorem Szadzko spotkał wieczorem człowieka, którego zapytał: „Gdzie znajdę tutaj młynarza?” Diabeł miał końskie kopyto i krowi ogon, a przy tym okropnie cuchnął siarką. Człowiek odpowiedział: „Gdy pójdziesz tą drogą, dojdziesz do młyna nad stawem. Istota, którą tam zastaniesz, jest właśnie młynarzem”.
Głupi diabeł przy stawie w ciemnościach spotkał siwka, który uciekł pewnemu chłopu z Dobrzan. Biała maść konia sprawiła, że diabeł wziął go za młynarza. Chwycił go i przez powietrze poleciał z nim do piekła. A tutaj diabeł miał wiele garnków i tygli z maściami i czarodziejskimi napojami. Siwkowi jednak nie podobało się w piekle. Dostał szału i powywracał diabłu wszystkie misy, garnki i tygle. Diabeł poczerniał ze złości i szybko znów wziął siwka na ziemię.
Od tej pory diabeł nie cierpi młynarzy. Gdy kiedyś pewien młynarz z Dobrzan chciał się dostać do piekła, a diabeł spostrzegł jego biały młynarski kitel, zamknął mu wrota piekielne przed nosem, gdyż wierzył, że ten znowu zniszczy mu garnki i tygle.
Źródło: Wojciech Łysiak „Diabelskie sprawki”
info:legendy.fstargard.pl/
Lipa św. Ottona i diabeł w Szadzku
Było gorące lato 1134 roku, kiedy biskup Otton z Bambergu przybył ponownie z misją krzewienia wiary na Pomorze. Wezwał go książę pomorski Warcisław, bo lud ponownie popadał w pogaństwo, tak więc wędrował ten niestrudzony sługa Boży po pomorskiej ziemi, nauczając i chrzcząc lud, stawiając krzyże, jako symbol nowej wiary, oraz zakładając kościoły i zostawiając tam któregoś z towarzyszących mu kapłanów.
Sadził drzewka na pamiątkę swojej bytności. Tak było i w Szadzku. Tu nauczał biskup na niewielkim wzgórzu, a kiedy ochrzcił ludzi i miał wędrować dalej, zasadził na tymże wzgórku małą lipkę i powiedział, że chciałby, iżby wiara chrześcijańska rozrosła się wśród mieszkańców Szadzka tak, jak niebawem rozrośnie się owa lipka. Zapamiętał lud słowa biskupa i starannie lipkę pielęgnował. Po niedługim czasie wyrosła z niej dorodna lipa. Nazywano ją lipą św. Ottona. Również dzieło biskupa Ottona zaczęło na Pomorzu wydawać owoce: coraz więcej kościołów powstawało po miastach i miasteczkach, a nawet wsiach, coraz silniej łączyła ludzi chrześcijańska wspólnota. Tak więc i w Szadzku ludzie, zazdroszcząc Dobrzanom kościoła, postanowili wybudować mały, ale własny kościółek. Jako miejsce wybrano owo wzgórze, gdzie ongiś biskup Otton nauczał i gdzie rosła posadzona przezeń lipa. W jej cieniu wybudowano więc kościółek maleńki, drewniany z wieżyczką i dzwonem. Radowali się ludzie, bo wreszcie mieli swoją własną świątyńkę. Tu chrzcili swoje dziatki, tu młodzi zawierali małżeństwa i tu, wokół kościoła grzebano swoich zmarłych. Ale najpiękniej bywało w niedzielę, kiedy ochoczo i donośnie śpiewano podczas nabożeństwa. Wszyscy byli radzi z posiadania kościółka pod lipą. Natomiast wściekły okrutnie był diabeł. Skończyły się dlań dobre czasy, kiedy łowił ludzkie duszy, pogrążone w ciemności pogaństwa i grzechu. Teraz rzadko udawało mu się jakąś duszyczkę złowić. Przelatywał więc nad świątyńką, zgrzytał straszliwie zębiskami i obmyśliwał zemstę. Postanowił zniszczyć wszystkie kościoły w okolicy, a zacząć chciał od tego najmniejszego. Nie wydało się Kusemu konieczne rozbijać go, tylko porwać cały kościółek i wrzucić do jeziora. Tak więc nadleciał którejś nocy, chwycił kościółek, by go wyrwać z ziemi i wrzucić do wody. Ale zdziwił się srodze, bo kościółek ani drgnął, mimo że go szarpał z całych sił. Na nic zdały się czartowskie wysiłki, świątyńką, mimo że drewniana, ostała się jego zakusom. Przyleciał więc czart za dnia, by zobaczyć, co tak kościółek w miejscu trzymało. I znów zdziwił się srodze: kościółek opasany był łańcuchem i przymocowany do lipy biskupa Ottona, niczym do kotwicy tkwiącej głęboko w ziemi, tak głęboko, jak głęboka była wiara tutejszych ludzi. Zaklął więc czort szpetnie. Prychnął ogniem i siarką i odleciał z niczym.
Tak to mądrzy i przezorni kmiotkowie ocalili swoją świątyńkę. Długo jeszcze służyła ludziom, a kiedy ze starości zaczęła się chylić, pobudowano w tym samym miejscu kościółek z kamienia i cegły. I ten dom Boży znów przez wieki był ostoją i radością dla ludzi. A lipka rosła, potężniała i osłaniała go swymi ramionami. Dziś z kościółka w Szadzku pozostała jedynie ruina, którą nadal osłania lipa staruszka.
Opr. Monika Wiśniewska „Legendy Pomorskie. Ocalić od zapomnienia” Szczecin 2003
info:legendy.fstargard.pl
|
|